piątek, 14 grudnia 2007

O nadziei wbrew nadziei

Pewnego razu trzej uczniowie przyszli do mistrza i zapytali: „Kiedy wszystko staje się beznadziejne, jak można w takiej sytuacji ocalić nadzie­ję?” Mistrz odpowiedział im: „Zawsze pamiętajcie o jednym: trzeba stawić czoła samotności i czekać, ponieważ brak nadziei wynika ze strachu przed samotnością oraz z niecierpliwości”. Jednak odpowiedź ta nie zadowoliła uczniów i opowiedzieli oni o losach innych ludzi: „Kiedy dziecko, światło życia rodziców, leży nieuleczalnie chore na łożu śmierci - gdzie w takiej chwili jest jeszcze miejsce na nadzieję?” A drugi dodał: „Kiedy kogoś opu­ścił ukochany lub ukochana, która była całym jego życiem -jak głupia jest wtedy nadzieja!” Trzeci rzekł: „Jeżeli ktoś uprowadzony został do obcego kraju, a żaden most nie poprowadzi go z powrotem - na co może mieć wtedy jeszcze nadzieję?” Znowu odpowiedział im mistrz: „Trzeba stawić czoła samotności i czekać!” A ponieważ prosili go o jakiś znak po tych tajemniczych słowach, dał im ziarenko. „Jeżeli ma nadejść coś nowego, to wszystko, co stare, musi umrzeć” - powiedział i odesłał ich do domu.

Okolica była jednak trudna do przebycia, a noc bardzo ciemna. Daleko od domu mistrza cała trójka zboczyła z drogi, zabłądziła i wpadła do dołu, który był bardzo głęboki. Mimo to nic im się nie stało. Leżąc tam na mięk­kim mchu, uświadamiając sobie swoje położenie, nagle unieśli wzrok do góry i zobaczyli na niebie księżyc. Oświetlił on ich beznadziejną sytuację. „I jak można teraz mieć nadzieję?” - zaczął pierwszy. „Nigdy nie wydo­staniemy się stąd o własnych siłach, nikt nas nie znajdzie, a nasze krzyki nie dotrą do niczyich uszu w tej opuszczonej okolicy. Jeżeli wy tutaj przede mną umrzecie, zostanę sam. Czyż mam na to czekać? I mam zasadzić ziarenko, którego owoców nigdy nie będę mógł zebrać -jaki to ma sens?” Potem przykucnął na ziemi, rozpłakał się, aż nagle ucichł i wyzionął du­cha. Wtedy odezwał się drugi uczeń: „Ja myślę to samo, ale nie będę cze­kał bezczynnie na śmierć”. Po tych słowach zaczął wspinać się po stro­mych ścianach jaskini, dotarł do połowy wysokości, ale potem osunął się znowu na dół. Kiedy spadał, uderzył o skały i jego martwe ciało leżało teraz na mchu. Trzeci uczeń spojrzał na swoich dwóch towarzyszy i po­myślał sobie: „Nie muszę się bać, że będę kiedyś sam, ponieważ już się to stało. Jestem słabym człowiekiem, więc czekanie może mi tylko dodać sił”. Potem rozejrzał się wkoło, zobaczył rośliny i krzewy na dnie dołu i usłyszał za sobą szum źródełka. Włożył rękę do wody, pogłaskał nią ziemię, która mogła dać mu pożywienie. Nagle jego wzrok padł na ziaren­ko, które dał im mistrz. Podczas upadku wypadło ono z jego kieszeni. Wziął je do ręki i zasadził.

Następnego ranka do jaskini wpadły promienie słońca, które ją ogrza­ły. Zioła, jagody i woda były pożywieniem ucznia dzień za dniem. Jednak ziarenko kiełkowało, aż po wielu dniach, tygodniach, miesiącach i latach z ziarenka wyrósł najpierw pęd, z pędu małe drzewko, które następnie stało się potężnym drzewem, a jego korona sięgała ponad jaskinię. Wtedy uczeń podziękował Bogu, wspiął się po pniu drzewa do góry i pobiegł do domu mistrza.

„Jest jeszcze nadzieja tam, gdzie jej nie ma” - zawołał - „wiedziałeś o tym, dziękuję ci bardzo”.

Mistrz tylko się uśmiechnął w duchu i powiedział: „Tak, powiedzia­łem to, ale nigdy tego nie doświadczyłem, ponieważ jeszcze nigdy nie straciłem do końca nadziei”.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

.. koniecznie napisz z czego ta opowieść tybetańska?? chińska ?? hinduska??
podoba mi się

Brat Lukka pisze...

w: Willi Hoffsümmer, 229 krótkich opowiadań, Kielce 2001, cz. I, s. 12-13