środa, 26 marca 2008

Taki mały
Taki duży

MOŻE ŚWIĘTY BYĆ:)
(może franciszkaninem być)

Jedni mówią do Niego:
-Lechoo
-Lechu
-Lesiu
-Leszek
-Lechosław
a jeszcze inni:
-fada
-father
-tata,
-ojcze
i mógłbym tak wymieniać do skończenia świata, no ale po co?:)

A ja mówię Kocham Cię Tatusiu!!!:)
Dla najlepszego Ojca na świecie, oczywiście zaraz po Bogu:)

STO LAT, STO LAT, STO LAT a nawet 8oo lat:)

PS. To nie jest robione pod publiczkę, tylko z wielkiej sympatii do Człowieka o którym jest ten post.

niedziela, 23 marca 2008

Na Wiosnę:)

















czwartek, 20 marca 2008

Zmartwychwstały Pan kiedyś zaprosił swych uczniów na śniadanie słowami: Chodźcie, posilcie się. Teraz i nas zaprasza na posiłek wielkanocny, dając nam Siebie. Radujmy się! Alleluja! Pan zmartwychwstał i jest z nami! W taki czas otwierają się nam oczy jak Apostołom, umacnia się nasza krucha wiara, bo Pan mówi do każdego z nas po imieniu, a w świątyniach naszych serc płonie płomień Chrystusa – płomień żywy i nieśmiertelny.

Kochani, z okazji Świąt Wielkanocnych życzę aby blask prawdy o zmartwychwstaniu rozświetlał wszelkie mroki codzienności, a wiara w nowe życie napełniała serca wszystkich radością i pokojem!

życzy Wam, wasz kochany Lukka:)

wtorek, 18 marca 2008

Zaczynam od siebie…

Już kilka dni dzieli nas od Misteriów Paschalnych. Jesteśmy u kresu Wielkiego Postu. Jak żeśmy ten czas przeżyli?! Przyjrzyj się osobiście sobie. Jeszcze możesz coś zmienić… Podejmij post od gniewu i niechęci. Codziennie daj swym najbliższym dodatkową porcję miłości. Podejmij post od osądzania innych. Zanim kogoś potępisz, przypomnij sobie jak Pan Jezus odnosi się do twoich upadków. Podejmij post od narzekania. Kiedy będziesz miał ochotę narzekać, zamknij oczy i przypomnij sobie małe radości i tę wielką radość, że Pan Bóg cię kocha. Podejmij post od uczucia żalu i pretensji do innych. Ciągle pracuj nad przebaczeniem tym, którzy cię zranili. Podejmij post od pychy i zazdrości, bo one rujnują twoje życie wewnętrzne. Gdy tak przeżyjesz Wielki Tydzień, bardzo głośno i radośnie będziesz śpiewał: Alleluja!!!

wtorek, 11 marca 2008

Najpiękniejsze serce

Pewien młodzieniec chwalił się, że ma najpiękniejsze serce w dolinie. Chwalił się nim na rynku i zebrał się ogromny tłum by je podziwiać bowiem było w swym kształcie perfekcyjne. Nie miało żadnej skazy, było przepiękne, gładkie i błyszczące. Biło bardzo żywo. Chłopak krzyczał na cały głos, że nikt nie ma piękniejszego serca od niego i wszyscy mu potakiwali bowiem jego serce było idealne.
Jednak w pewnym momencie jakiś strzec z tłumu krzyknął: Dlaczego twierdzisz że twoje serce jest najpiękniejsze skoro moje jest o wiele piękniejsze od twojego.
Młodzieniec bardzo się zdziwił słysząc te słowa, a potem spojrzał na serce starca i się zaśmiał. Serce starca biło bardzo żywo, być może nawet żywiej od serca młodzieńca, ale było to serce poorane rozlicznymi bruzdami, serce w którym było wiele brakujących kawałków. Wiele też w nim było kawałków, które do tegoż serca nie pasowały. Było to serce brzydkie, które w żaden sposób nie mogło się równać z nieskazitelnym sercem młodzieńca. Chłopak zapytał się, dlaczego starzec uważa, że jego serce jest piękniejsze skoro wszyscy widzą, że nie jest ono nawet w części tak piękne jak jego własne serce.
Wtedy starzec rzekł, że w życiu nie zamieniłby tego serca na serce młodzieńca. Powiedział też, aby młodzieniec spojrzał na jego serce i wskazując na blizny rzekł.
Widzisz te blizny i brakujące kawałki. Nie ma ich tu dlatego, że ofiarowałem je z miłości dla wielu osób a niesie to ryzyko bo często się zdarza, że sami ofiarowujemy uczucie dla innych, ale oni nie dają nam nic w zamian.
Stąd te blizny bo choć dałem im cześć swojego serca, oni nie dali mi nic. Jeśli natomiast spojrzysz uważnie dostrzeżesz, że wiele kawałków do mojego serca niezupełnie pasuje. Są to kawałki serca innych, które oni mi ofiarowali i które znalazły stałe miejsce w moim sercu.
Dlatego moje serce jest piękniejsze od twojego. Natomiast te bruzdy, które widzisz zrobili ludzie nieczuli, ludzie, którzy mnie zranili.
Wtedy młodzieniec spojrzał na starca, zrozumiał i zapłakał. Potem wziął kawałek swojego przepięknego serca i ofiarował go starcowi, a starzec zrobił to samo.
Padli sobie w ramiona i rozpłakali się, po czym odeszli razem w wielkiej przyjaźni. Młodzieniec włożył część serca starca do swojego serca w miejsce brakującego kawałka, który dał starcowi. Ten nowy kawałek pasował tam, choć nie idealnie, co zmąciło doskonałą harmonię serca młodzieńca.
Nigdy jednak wcześniej serce młodzieńca nie było tak piękne jak w tym momencie i młodzieniec dopiero teraz to zrozumiał.

Pracuj tak, jakbyś nigdy nie potrzebował pieniędzy,
tańcz tak jakby nikt na ciebie nie patrzył
i zawsze kochaj tak jakbyś nigdy wcześniej nie kochał

sobota, 8 marca 2008

Do klasztoru? Nigdy!

Gdyby ktoś powiedział im, że trafią do zakonu, popukałyby się w czoło.

Powołanie do życia konsekrowanego jest ogromną tajemnicą. Nie da się jej zamknąć w kilku słowach. Czasami dojrzewało latami, czasem wybuchało z dnia na dzień, jak olśniewający błysk. – Pan Bóg ma sześć i pół miliarda sposobów, by „dobrać się do człowieka” – uśmiecha się dominikanin Joachim Badeni. Ciekawe są sposoby, przez które trafiał do dziewczyn, które zaklinały się, że „za Chiny nie pójdą do klasztoru!”.

Bardzo cieniutka książeczka

Marta ziewnęła. Strasznie nudziła się na katechezie. Zaczęła rozmawiać z kumplami z radomskiego liceum. Nie reagowała na upomnienia księdza. Ten zacisnął zęby i z trudem dotrwał do dzwonka. W końcu nie wytrzymał: Cały czas mi przeszkadzacie, nie dajecie dojść do słowa! Proszę się zgłosić do mnie po lekcjach. Każdy wybierze sobie z mojej biblioteczki jakąś lekturę. Macie tydzień na jej przeczytanie. Dokładnie was przepytam. Jeśli nie zdacie, nie dostaniecie kwitka skończenia kursu przedmałżeńskiego. I będą kłopoty…

Co było robić? Po lekcjach grupka niepokornych pomaszerowała do mieszkania księdza. Półki aż uginały się od książek. Marta trochę bezczelnie wybrała jedną z najcieńszych. Tak, by nie namęczyć się przy czytaniu.

Wzięła broszurkę o świętym Benedykcie. W domu zaczęła czytać. Raz, drugi, trzeci. – Książeczka wciągnęła mnie tak, że przeczytałam ją chyba z pięć razy – śmieje się dzisiaj – Co mnie zafascynowało? Chyba fragmenty benedyktyńskiej reguły. Pamiętam jak poruszyły mnie słowa: „Pośród licznego tłumu, któremu Pan mówi te słowa, szuka On sobie współpracownika i raz jeszcze powtarza: Któż jest człowiekiem, co miłuje życie i pragnie widzieć dni szczęśliwe? Jeśli słysząc to, odpowiesz: „Ja”, rzecze ci Bóg: Skoro chcesz mieć prawdziwe i wieczne życie, powściągnij swój język od złego, od słów podstępnych twe wargi. Odstąp od złego, czyń dobro; szukaj pokoju, idź za nim”.

– Zafascynowała mnie surowość życia mnichów. Wiedziałam o tym, że w Tyńcu mieszkają benedyktyni, ale o żadnych mniszkach nie słyszałam. Karną lekturę zdałam. Zaczęłam szukać, pytać. Wpadł mi w rękę maszynopis z krótką charakterystyką różnych zakonów. Patrzę a tu benedyktynki sakramentki, klauzurowe, loretanki, samarytanki, misjonarki. O Boże, które wybrać? Najbardziej przemawiała do mnie charakterystyka misjonarek. Napisałam, by siostry przysłały mi jakieś szczegółowe informacje o zgromadzeniu. Wysłały zaproszenie na zimowe rekolekcje. Patrzę, a tu termin zbiega z moją studniówką. Myślę, kurczę, przecież nie zrezygnuję z zabawy. Co robić? Skończyło się tak, że w nocy bawiłam się na studniówce, a o bladym świcie pojechałam na rekolekcje do Otwocka. Siostry były zdziwione, bo nie zgłaszałam swojego uczestnictwa. Pamiętam, że coś we mnie pękło w czasie uroczystych nieszporów śpiewanych w kaplicy. Wtedy poczułam, że chcę, aby tu był mój dom. To dziwne, bo ja nigdy wcześniej nie myślałam o klasztorze. Nie należałam do najspokojniejszych. Wręcz przeciwnie – wybucha śmiechem Marta, która w zakonie przyjęła nowe imię: Filipa – Zdałam maturę, rozpoczęły się wakacje. Gdy powiedziałam rodzicom, że idę do zakonu nie chcieli mi uwierzyć. Tylko mały brat był szczęśliwy: Będę miał wreszcie własny pokój! Znajomi myśleli, że to jakaś nowa zgrywa. Gdy tata odwoził mnie do klasztoru w Otwocku zawołałam: Ojej, mam tylko sandały, zapomniałam półbutów. Wracamy! A tata spokojnie rzucił: Po co ci półbuty skoro ty za miesiąc wrócisz? Po miesiącu do klasztoru przyszła paczka z domu. Otwieram, patrzę, a tam,… półbuty.

Dobra, wygrałeś!

Anka zawsze żyła na pograniczu; z jednej strony oazy, gitara, śpiewanie, a z drugiej totalny bunt, świat luzu, ulicy, beznadziei. Te światy ścierały się z sobą. Każdy mówił ci coś innego. Szkoła swoje, kumple swoje. – Można było ześwirować – opowiada dzisiaj – Przyszedł moment, że musiałam sama wybrać. Ale co? Zakony omijałam szerokim łukiem. Myślałam: co to za dziwne zjawisko, jakieś kobiety zamykają się, by leczyć swoje kompleksy. To chore! Nie daj Boże, gdy jakaś siostra powiedziała mi coś o powołaniu: dostawałam od razu piany. Chciałam skończyć szkolę, mieć gotówkę, fajne auto. To był konkret! I wtedy pojawił się niepokój. Nie dawał mi spokoju. Szłam na imprezę, wypiłam, ale musiałam przecież kiedyś wytrzeźwieć. Słuchałam głośno muzyki, ale w końcu musiałam przecież wyłączyć sprzęt. I wtedy nastawała przeraźliwa cisza. Bałam się jej jak ognia. Dopadała mnie wieczorami: to było nie do wytrzymania. Poczucie pokoju przyszło dopiero, gdy napisałam list do Pana Boga. Siedziałam w domu i starałam się uczyć do próbnej matury z matematyki. A tu nic. Niepokoi rósł i rósł. Nie potrafiłam się kompletnie skupić. Gdybym była pokorna i potrafiła powiedzieć: bądź wola Twoja… Ale ja byłam typowym miejskim dzieckiem: leniwym, wygodnym. Nauka i awantury za nieposprzątany pokój. Była noc. Siadłam i zaczęłam pisać: „Ja Anna Maria, Krystyna (wpisałam też imię z bierzmowania) chcę Ci napisać: Dobra, wygrałeś”. Daj mi Boże spokój, bo się wścieknę. Wygrałeś. Kropka. Jeśli ktoś tego nie doświadczył, to czyta to, jakbym opowiadała o gumisiach. Gdy napisałam list przyszedł nieoczekiwanie ogromy spokój. Na drugi dzień pojechałam do klasztoru. Nie wiem, jak się tu znalazłam. Nie wiem, dlaczego akurat to zgromadzenie. To tajemnica. Rodzice, którzy znali moje szaleństwa myśleli, że zrobiłam im kawał. Po dwóch tygodniach tata przyszedł do klasztoru i powiedział: Dobra, pośmialiśmy się wszyscy, możesz już wyjść…

Dziś siostra Anna Bałchan ze Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej pracuje z kobietami wykorzystywanymi do prostytucji.

Wulkan wybucha

To historie o nieszablonowym rozeznaniu zakonnego powołania. A co jeśli mniszka żyjąc już od lat w klasztorze poczuje powołanie do podjęcia nowego dzieła? Chce być posłuszna charyzmatowi zgromadzenia, ale głos w jej sercu jest tak intensywny, że nie daje jej spokoju? A wszystko wokół zdaje się mówić: Nawet nie próbuj, I tak ci się nie uda!

Taka jest opowieść siostry Elwiry Petrozzi, założycielki znanej na całym świecie wspólnoty Cenacolo. Modliła się już w swym zgromadzeniu od kilkunastu lat, gdy odczuła w sercu bardzo intensywny impuls: ma założyć dom dla narkomanów. Przez dziesięć lat co roku chodziła do przełożonej i pytała, czy może wystartować z nowym dziełem. Ale zawsze słyszała to samo: Nie dasz rady. Jesteś słaba, nie masz żadnego przygotowania. Co to za dziwne pomysły? Odpowiadała pokornie: – To prawda, ale nie mogę już więcej spać spokojnie. Wewnątrz mnie narasta potężny wulkan i czuję, że muszę dać odpowiedź Bogu, od którego otrzymałam dar nawracania młodych. W końcu wulkan wybuchł: głos stał się tak intensywny, że mniszka poddała się. Po 10 latach założyła pierwszy dom. Dostała zrujnowany budynek we włoskim Saluzzo. Wspólnota rodziła się w ogromnych bólach. Elwira kompletnie nie wiedziała, co robić. Słuchała głosu Ducha Świętego. Dostała ruinę. Zamieszkały w niej trzy siostry zakonne. Chciały modlić się, by rozeznać, co mają robić. Ale Pan Bóg zrobił im kawał – śmieją się chłopcy z Cenacolo – Już po tygodniu zgłosiło się czterech facetów. Przyszli sami, nikt ich nie ciągnął za uszy. „Słyszeliśmy że siostra przyjmuje narkomanów” – wypalili. – To dzieje się zbyt szybko – przestraszyła się Elwira i w pierwszej chwili chciała nawet odprawić chłopców z kwitkiem, ale zaraz potem pomyślała: Jak mogłabym ich odrzucić? Zostali.

Żyli w ogromnym ubóstwie. Nie mieli dosłownie nic. Cztery ściany bez drzwi i okien, wszędobylskie chwasty. Kiedyś zakonnica wybrała się do centrum Saluzzo. Stanęła przed witryną sklepu z narzędziami i pomyślała: Jaka szkoda, że nie mogę ich kupić. I wtedy podszedł do niej nieznajomy mężczyzna i zapytał: – Na co siostra tak patrzy? – Na narzędzia. Bardzo by się nam przydały – westchnęła. A on wszedł do sklepu i wyszedł z dwiema łopatami. – W tym momencie odkryłam, że chcę otworzyć dom na zasadzie totalnego zaufanie do Opatrzności – opowiada dzisiaj siostra. Członkowie wspólnoty nie mogą kupować jedzenia. Czekają, aż dostaną je „z góry”. Rozmawiałem z chłopakami, którzy żyją we wspólnocie od kilku lat. Nigdy nie byli głodni…

Przy zakładaniu trzeciego domu wspólnoty Elwira musiała nawet opuścić rodzimy zakon. Kochała swe zgromadzenie, składała w nim śluby, ale przełożonym wydawało się, że zakładanie domów dla narkomanów jest jedynie kaprysem zakonnicy. Przez dwa lata Elwira żyła jako siostra bezhabitowa. Była to dla niej trudna lekcja pokory. Ludzie szeptali: Ciekawe co przeskrobała, że ją wywalili? Dopiero, gdy władze zgromadzenia rozeznały, że to dzieło Boże, a nie wymysł mniszki przyjęły ją z powrotem. Dziś po dwudziestu pięciu latach od chwili założenia wspólnoty w prawie sześćdziesięciu domach na całym świecie modli się 1500 młodych. Z błyskiem w oku opowiadają o uśmiechniętej włoskiej zakonnicy, która wsłuchana w głos Ducha Świętego dokonała niemożliwego.

Marcin Jakimowicz

w: Gość Niedzielny, nr 05/2008, 03.02.2008 r.

piątek, 7 marca 2008

8 marca Dzień Kobiet




Dzień Kobiet, Dzień Kobiet, niech każdy się dowie

że dzisiaj jest święto dziewczynek

Uśmiechy są dla nich, zabawa i taniec

piosenka z radia popłynie

Dzień Kobiet, Dzień Kobiet, niech żyją nam zdrowe

i pani nasza i mamy

I woźna, kucharka, przedszkolna lekarka

im wszystkim kwiaty rozdamy.

Ja cię potrzebuję...

On był mężczyzną potężnym, o donośnym głosie i szorstkim sposobie bycia. Zaś ona - kobietą łagodną i delikatną. Pobrali się.
On dbał, by niczego jej nie brakowało, a ona zajmowała się domem i dziećmi. Później dzieci dorosły, pozakładały własne rodziny i odeszły.

Historia, jakich wiele.

Lecz kiedy wszystkie dzieci były już urządzone, kobieta straciła swój zwykły uśmiech, stawała się coraz bardziej wątła i blada. Nie mogła już jeść i w krótkim czasie przestała podnosić się z łóżka. Zmartwiony mąż umieścił ją w szpitalu.
Lecz chociaż u jej wezgłowia zbierali się najlepsi lekarze i specjaliści, żadnemu z nich nie udało się określić, na co zachorowała kobieta. Potrząsali tylko głowami.
Ostatni z lekarzy poprosił na stronę męża i rzekł:
- Ośmieliłbym się powiedzieć, że po prostu... pańska żona nie chce już dłużej żyć...
Mężczyzna w milczeniu usiadł przy łóżku żony i ujął ją za rękę. Była to mała, drobna rączka, która zupełnie ginęła w potężnej dłoni mężczyzny. Potem rzekł zdecydowanie swym donośnym głosem:
- Ty nie umrzesz!
- Dlaczego? - zapytała kobieta, lekko wzdychając.
- Ponieważ ja cię potrzebuję!
- To dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałeś?

Od tej chwili stan zdrowia kobiety zaczął się szybko poprawiać. Dzisiaj czuje się doskonale. A lekarze i znani specjaliści nadal zadają sobie pytanie, jaka choroba ją dotknęła i cóż za wspaniałe lekarstwo uzdrowiło ją w tak krótkim czasie.